Podróż sentymentalna

Wspomnienia Janiny Wrońskiej z domu Karwowskiej

Rodzice tj. Władysław i Janina Karwowscy, przed 1939 r. Kupili dwie działki w Michałowicach (wiem, że formalności załatwiał plenipotent państwa Grocholskich – p. Przewalski) i rozpoczęli budowę willi przy ulicy Raszyńskiej 18 (roboty budowlane prowadził p. Maciak).

Lata 40. Janina Borkowska nad stawem Mikołajczyka. Zdjęcie dzięki uprzejmości p. Bolesława Borkowskiego

Nasza pięcioosobowa rodzina szczęśliwie przeżyła działania wojenne 1939 r. i niemiecką okupację. Mieszkaliśmy przy ul. Foksal 16, a od 1940 r. przy ul. Smolnej 38 m. 5. Gdy wybuchło powstanie warszawskie byliśmy na wakacjach w Michałowicach, a ojciec pozostał w Warszawie.

W pewnym momencie do naszego osiedla wjechały kolumny samochodów niemieckich, a był to cofający się z centrum Polski oddział wojska. Zajęte zostały większe domy w Michałowicach. Nasz dom przy głównej ulicy zajął sztab wojskowy, którego szefem był oficer o nazwisku Julius Leitner (Niemców do domów wprowadzała ówczesna sołtys osiedla p. Żenczykowska). Zabrano nam wszystkie pokoje, pozostawiając jeden pokój i kuchnię. W wysokich suterynach zlokalizowane były magazyny z bronią i mundurami. Mieliśmy jedynie do dyspozycji najmniejszą piwnicę, w której moja Babcia trzymała trochę słomy, ziemniaków itp. Przy wejściu do suteryny dyżurował uzbrojony wartownik. Byłam wówczas 10-letnią dziewczynką, ale pamiętam tego szefa sztabu, który wyjaśniał mojej Mamie i Babci (obie bardzo dobrze mówiły po niemiecku), że pochodził z Bawarii i jako rezerwista został wcieolny do armii. Zaznaczył także, że on i jego oddział jest pod „opieką” oficera SS Gestapo, który został zakwaterowany obok, u naszych sąsiadów, państwa Wolnych i ma natychmiast zgłaszać podejrzane sprawy.

Pewnego dnia moja Babcia wchodząc do naszej piwnicy zobaczyła leżącego w słomie prawie nieprzytomnego człowieka. Od razu wiedziała, że jest to uciekinier z getta warszawskiego. Jak się okazało był to Szulim Somberg, ciężko chory i głodny, który w nocy, przez otwarte okno, wszedł do naszej piwnicy.

Sytuacja stała się dramatyczna. Na górze są Niemcy, obok magazynu do którego często wchodzą żołnierze, ja mam 10 lat, mój brat 16 i odkrycie „gościa” o wyjątkowo semickiej urodzie, wiadomo czym skończyłoby się dla nas. Moje odważne Mama i Babcia nie wpadły w panikę i zwiększając wizyty w naszej piwnicy wyleczyły chorego Szulima. Ale wcześniej, mimo wysokiej gorączki, Szulim w nocy pobiegł do miejsca, gdzie zostawił żonę i dwoje małych dzieci (5 i 3 lata). A było to miejsce w lasku brzozowym koło tzw. Stawu Mikołajczyka (od nazwiska właściciela pola i chałupy). Okazało się, że kiedy trafił do naszej piwnicy, jego żona głodna i dzieci rano wyszli na pobliskie pole pełne marchwii. Niestety zobaczyli ją źli miejscowi ludzie i jadącemu akurat do Raszyna patrolowi niemieckiemu, dali znać o żydowskiej kobiecie z dziećmi. Patrol zastrzelił kobietę i jej dzieci. Gdy w nocy Szulim odnalazł ich zwłoki na polu, ukradł łopatę z obejścia chłopa i całą noc zakopywał w ziemi żonę i dzieci. Aż trudno sobie wyobrazić dramat tego człowieka, który po powrocie do naszej piwnicy był fizycznym i psychicznym wrakiem.

Kiedy po pewnym czasie doszedł do siebie (wola życia jest jednak ogromna) zaczęło mu dotkliwie brakować ruchu w ciasnej piwnicy. I stało się. Pewnej księżycowej nocy wyszedł przez okno na pustą obok działkę i zaczął się gimnastykować i spacerować. Pech chciał, że ów Julius Leitner nie spał i stał przy oknie obserwując pełnię księżyca i nagle zobaczył dobrze oświetlonego tym księżycem Szulima.

Z samego rana powiadomił Mamę i Babcię co zobaczył i jakie mogą być tego skutki. Przyzwoitość tego Niemca polegała na tym, że podjął takie działania organizacyjne wobec swoich żołnierzy, aby nikt nie mógł zobaczyć jak moja Babcia wyprowadzała Szulima z piwnicy, którego następnie ulokowała w bezpiecznej odległości od stacjonujących w osiedlu Niemców. Aprowizacją i dbaniem o niego zajmowała się Babcia i tak dotrwał do 1945 r. Pierwszą rzeczą jaką Szulim zrobił była ekshumacja ciał żony i dzieci do małego cmentarza żydowskiego w Pruszkowie.

Szulim Somberg z zawodu był szklarzem i żył skromnie ze swojej pracy. Wyjechał do Izraela, a potem do USA, gdzie nie powodziło mu się zbyt dobrze. Polskę odwiedził po śmierci mojej Mamy i chcąc dać wyraz swojej wdzięczności za uratowanie mu życia, zostawił mojemu Ojcu notarialne oświadczenie w tym względzie (dla potwierdzenia faktu, załączam dwa pisma, które otrzymałam po przekazaniu posiadanej dokumentacji w 2015 r.)

Do opisania tej historii, związanej z Michałowicami zmobilizowana zostałam przez motto „Po nas już nikt nie opowie, najwyżej ktoś przeczyta”. Po obejrzeniu w interneccie wspomnień paru mieszkańców Michałowic, (w których dorastałam w sumie przez 15 lat) odbyłam podróż sentymentalną wspominając domy i mieszkańców z tamtego okresu, jak np. dr. Słomińskiego, dr. Złotnickiego (wykastrował naszego knura) czy państwa Hasów, Hanców, Szolców, Bogatko, Wolnych, Oskrobów, Bojarskich, Borkowskich, Malińskich (najpiękniejsza wówczas w osiedlu willa). Po utworzeniu pierwszej szkoły podstawowej w Michałowicach chodziłam do czwartej klasy, mimo zakazu kąpałam się w stawie Mikołajczyka, a jako nastolatka wzdychałam do bardzo przystojnego Jurka Malińskiego. Mam bardzo dużo miłych wspomnień do których często wracam. Po śmierci Babci i mojej i brata wyprowadzce do Warszawy Rodzice po prawie 30 latach (licząc od 1944 r.) Sprzedali Raszyńską 18 i też mieszkali w Warszawie. Mama zmarła w 1986 r., Ojciec w 1993 r., a brat w 2002 r. Jestem też na końcówce życia i chcę dołożyć cegiełkę wspomnieniową do historii Michałowic.

Janina Wrońska z domu Karwowska

© Copyright 2006-2021  Gminna Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta w Michałowicach
Realizacja:
Suchowski Media
Skip to content